- Emilie! –
usłyszałam krzyk mamy dochodzący z dołu. Prawdopodobnie znajdowała się w kuchni
i przyrządzała kolację dla taty, który za godzinę miał wrócić z pracy.
Niechętnie
odłożyłam swojego czarnego laptopa, wstałam z łóżka i powolnym krokiem zeszłam
po drewnianych schodach. Tak jak
zakładałam, mama stała przy kuchence i mieszała coś, co znajdowało się na
patelni. Po zapachu mogłam wywnioskować, iż był to kurczak.
- Co się
stało? – spytałam, nie wiedząc w jakim celu mnie tutaj ściągnęła, przerywając
czas, w którym się relaksowałam. Przez relaks miałam na myśli przygotowywanie
dziesiątek kartek z zadaniami z matematyki, ponieważ jutro o piętnastej miałam
drugą lekcję z moim nowym kolegą. Czekało mnie z nim naprawdę dużo pracy, ale
nie zamierzałam się poddać. Chciałam pokazać pani Waters, że można na mnie
polegać i kiedy zacznę coś robić, to nie skończę dopóki nie będzie to wykonane
perfekcyjnie. Poza tym chciałam też pomóc Luke’owi. Wydawał się miły, ja miałam
sporo wolnego czasu, więc nic nie stało na przeszkodzę bym poświęciła mu dwie
godziny tygodniowo. Może dzięki mnie, ukończy liceum z dobrą średnią.
- Skończyło
się mleko, a chciałam zrobić jeszcze naleśniki na deser – głos mamy wyrwał mnie
z przemyśleń. - Pójdziesz do sklepu? – spytała.
O nie,
nawet nie ma mowy. Jest dziewiętnasta, na dworze zaczyna się ściemniać, do
najbliższego supermarketu mam około pół kilometra. Nie ma opcji, że pójdę.
Zapomnij, mamo.
- Pieniądze
są na stoliku, weź tyle ile potrzeba – mówiła dalej, wciąż zajmując się daniem,
które przyrządzała.
- Źle się
czuję, mamo – skłamałam, łapiąc się za brzuch i udając, że jest mi niedobrze. –
Pójdę się położyć – zaczęłam się powoli oddalać.
- Sklep
jest blisko, Em. Zajmie ci to nie więcej niż dwadzieścia minut – odwróciła się
do mnie i spojrzała proszącym wzrokiem. – Wiesz jak tata uwielbia naleśniki z
jabłkami, z resztą sama też je uwielbiasz.
Tak, miała
rację, kochałam je i zawsze zjadałam więcej niż powinnam. Co mam teraz zrobić?
Mama nie odpuści. Może powinnam zaryzykować? Może nic złego się nie wydarzy?
- No dobra
– westchnęłam ze zrezygnowaniem, po czym podeszłam do małego stolika stojącego
przy oknie i wrzuciłam trochę drobnych do kieszeni swoich jasnych jeansów.
- Dziękuję.
– mama uśmiechnęła się do mnie, a ja odpowiedziałam jej tym samym gestem, tylko
że mój był nieco wymuszony i sztuczny, ale miałam nadzieję, że tego nie
zauważyła.
Założyłam
swoje ulubione czarne trampki, a na ramiona zarzuciłam bluzę z kapturem,
ponieważ na dworze zaczynało robić się chłodno. Otworzyłam drzwi. Uważnie się
rozejrzałam, czy aby na pewno nic podejrzanego się nie działo i czy nikt nie
czaił się gdzieś w krzakach. Nie zauważyłam, ani nie usłyszałam niczego, co
mogłoby wywołać u mnie niepokój. Wzięłam więc głęboki wdech i zaczęłam iść
przed siebie, nucąc pod nosem swoją ulubioną piosenkę, którą słuchałam
kilkanaście minut wcześniej. Mijałam dziesiątki ludzi na ulicy. Niektórzy byli
znajomi, inni zupełnie mi obcy. Nikt nie zwracał na mnie uwagi i nikt z nich
nie zachowywał się dziwnie. Mimo tego, że nic się nie działo, miałam bardzo
dziwne uczucie, że jestem przez kogoś obserwowana. Zawsze czułam kiedy ktoś
zatrzymywał swoje spojrzenie na mnie. Nie musiałam nawet tego widzieć, po
prostu to wiedziałam. Przyspieszyłam więc kroku i już po kilku minutach
znalazłam się pod drzwiami dużego supermarketu, w którym znajdowało się mnóstwo
ludzi, przechadzających się między regałami zapełnionymi przeróżnymi rzeczami.
Weszłam do środka, po drodze chwyciłam czerwony koszyk i zaczęłam kierować do
działu z nabiałem, który znajdował się na drugim końcu sklepu. Znalazłam mleko,
które moja mama zawsze miała z zwyczaju kupować i udałam się do kasy. Miła kobieta
po czterdziestce skasowała mnie, a następnie wydała mi resztę. Schowałam monety
do kieszeni i zaczęłam iść do wyjścia. Po chwili znalazłam się już na
zatłoczonej ulicy. Na dworze zdążyło się już zrobić ciemno, gdyż było już kilka
minut po dwudziestej. Temperatura również nieco spadła, z racji tego, że była
już połowa września. Zarzuciłam kaptur na głowę, ponieważ naprawdę nie lubiłam
gdy wiatr rozwiewał moje długie włosy we wszystkich kierunkach. Z uśmiechem na
ustach szłam przed siebie, ciesząc się, że nic się nie stało i w końcu będę
mogła wrócić do mojego poprzedniego życia. Chciałam znów spotykać się z
Natalie, włóczyć się po mieście wieczorem, chodzić na zakupy.
Stanęłam
przy przejściu dla pieszych, czekając na pojawienie się zielonego światła.
Byłam już niedaleko swojej dzielnicy, znajdującej się w cichszej i
spokojniejszej części ogromnego Los Angeles, dlatego też na ulicach nie było
zbyt dużo osób, a ja byłam jedyną, która w tamtej chwili chciała dostać się na
drugą stronę jezdni. Czekałam na sygnał wyjątkowo długo. Samochody nie jechały,
ale wolałam nie ryzykować przechodząc na czerwonym. Byłam rozsądną osobą i
bezpieczeństwo było dla mnie podstawą. Nagle jakiś pojazd zaczął powoli
dojeżdżać do przejścia. Wtedy pojawił się mój zielony znak, a ja pewnym krokiem
ruszyłam na przód, nie patrząc na boki. Właśnie w tamtym momencie kierowca
pojazdu, który zbliżał się do mnie, docisnął pedał gazu powodując, że auto w
mgnieniu oka przyspieszyło, pędząc prosto na mnie. W efekcie paniki, stanęłam
jak wryta i nie mogłam się poruszyć. Całe moje ciało stało się nagle
sparaliżowane. Zakryłam twarz dłońmi, a całe życie zaczęło przelatywać mi przed
oczami. Nie chciałam umierać, ale nie miałam szans na ucieczkę. Wtedy ktoś
pociągnął za mnie za materiał mojej bluzy i odciągnął pół metra do tyłu. Ułamek
sekundy później, rozpędzone auto przemknęło dosłownie dziesięć centymetrów ode
mnie. Przeżyłam. Wciąż jednak pozostawałam w ogromnym szoku i nie mogłam złapać
powietrza, które wstrzymywałam już od ponad pół minuty.
- Już
dobrze, spokojnie – usłyszałam za swoimi plecami znajomy głos.
Czując przy
sobie czyjąś obecność, czułam się nieco bezpieczniej, dlatego też wypuściłam
trzymane w ustach powietrze i otarłam kropelki potu, które pojawiły się na moim
czole wskutek ogromnego strachu i paniki. Odwróciłam się w kierunku osoby,
która dosłownie uratowała moje życie. Choć szczerze mówiąc, nie byłam do końca
pewna, czy rozpoznałam ten głos. Jednak gdy po chwili ujrzałam przeraźliwie
błękitne oczy i uroczy uśmiech, wiedziałam, że miałam rację.
- Luke? –
spytałam, wciąż drżącym tonem.
- Następnym
razem musisz trochę bardziej uważać, Emi. – powiedział, puszczając moje ramię,
za które wcześniej mnie trzymał, odciągając mnie od pędzącego samochodu.
Chwila. Czy
on właśnie nazwał mnie Emi?
- Dziękuję
za uratowanie życia, naprawdę. – odezwałam się po chwili, posyłając mu pełen
wdzięczności uśmiech, który on od razu odwzajemnił.
- Nie ma za
co. Dobrze, że nic ci się nie stało.
- Co tutaj robiłeś tak właściwie? – spytałam.
W sumie
była to dość dziwna sytuacja. Jakim sposobem Luke tak nagle się tutaj pojawił?
Mogłabym przysiąc dosłownie na wszystko, że nie widziałam go wcześniej. Gdyby
szedł przede mną, na pewno bym go rozpoznała, ponieważ nietrudno zauważyć osobę
mierzącą jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Nie szedł też za mną,
ponieważ co chwilę odwracałam się do tyłu, upewniając się, czy nikt mnie nie
śledzi. Zjawił się w tutaj ni stąd ni zowąd.
- Byłem
akurat w okolicy – odpowiedział, po krótkiej chwili namysłu.
- Mieszkasz gdzieś tutaj?
- Kilka
ulic dalej. W tamtą stronę. – wskazał ręką za siebie. – A ty?
- Widzisz
tamten dom po lewej stronie? – pokazałam na nieduży budynek stojący
kilkadziesiąt metrów dalej, zbudowany z ciemnej cegły, który był praktycznie
identyczny jak reszta budowli stojących na tej ulicy. Luke skinął głową. - Tam
właśnie mieszkam.
- Fajna
okolica – stwierdził, rozglądając się wokoło.
- Jest
całkiem spokojna, dlatego ją lubię – wyjaśniłam.
Znów nastała
cisza, a między nami panowało dość dziwne napięcie, czyniące całą tą sytuację
niezręczną. Miałam do Luke’a mnóstwo pytań: kiedy się urodził, czy mieszka tu
od zawsze, czy ma rodzeństwo, kim są jego rodzice, czy ma psa, co lubi robić
itp. Nie chciałam być jednak uznana za wścibską, dlatego trzymałam język za
zębami, pozostając cicho, pomimo tego, że należałam raczej do osób ciekawskich,
chcących wiedzieć wszystko. W tej sytuacji jednak musiałam uzbroić się w
cierpliwość. Być może kiedyś nadejdzie taki czas, kiedy Luke sam zacznie
opowiadać mi o swoim życiu.
- Po co ci
to mleko? – spytał nagle, patrząc na kartonowe pudełko, które mocno trzymałam w
dłoni.
- Skończyło
nam się, a mama chciała zrobić naleśniki – odparłam, obracając opakowanie w
dłoniach i patrząc, czy pozostało całe po niedoszłym „wypadku”.
- Uwielbiam
naleśniki – powiedział, oblizując wargi.
- Ja też –
uśmiechnęłam się. Właśnie udało mi się odkryć pierwsze podobieństwo między
nami. Być może teraz będę mieć jakiś temat do rozmowy z nim, ale czy aby na
pewno naleśniki są tym, o czym chciałam z nim gadać? Nie, raczej nie.
-
Odprowadzę cię – zaproponował, na co ja zgodziłam się skinieniem głowy.
- Naprawdę
nie wiem jak mam ci dziękować, że uratowałeś mnie przed tym samochodem – odezwałam się, kiedy zaczęliśmy iść w
kierunku mojego domu. – Ten kierowca to jakiś…
- Pojebany
idiota – przerwał mi, zaciskając lewą dłoń w pięść.
- Wiesz kto
to był? – zdziwiłam się.
- Nie –
natychmiast opowiedział, kręcąc przecząco głową. – Najważniejsze, że jesteś
cała i nic ci się nie stało – dodał, chowając ręce do kieszeni swojej bluzy.
- Gdyby nie
ty, to wjechałby prosto we mnie – powiedziałam, wyobrażając sobie co by się
stało, gdyby Luke’a tam nie było.
- Nie
musisz dziękować – uśmiechnął się. – Powiedzmy, że w ten sposób odwdzięczyłem
ci się za to, że uczysz mnie matmy.
Kilka chwil
później znaleźliśmy się pod drzwiami wejściowymi do mojego domu. Pomyślałam
sobie, że raczej niegrzecznym byłoby zostawienie go tutaj tak samego, dlatego
postanowiłam być miła i zaprosić go do środka. Mama nie miałaby nic przeciwko,
tata z resztą też nie, chyba. Poza tym mógłby zjeść naleśniki, które tak bardzo
lubi.
Ciekawy
pomysł.
- Może
wejdziesz? – spytałam, wskazując ręką na drzwi.
Chłopak
spojrzał na mnie z wyjątkowo dużym zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że
złożę mu taką propozycję.
- Chętnie,
ale innym razem – odmówił grzecznie. – Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia
na mieście.
- No ok,
szkoda – wzruszyłam ramionami, wkładając klucz w drzwi.
- To do
zobaczenia jutro w bibliotece – powiedział, pomachał mi ręką i powoli zaczął
się oddalać.
- Na razie
– krzyknęłam, po czym pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Przy wejściu zastałam
mamę, która cały swój kuchenny fartuch miała ubrudzony mąką.
- Co tak
długo? – spytała mnie, wskazując głową na wiszący na ścianie zegar. Była
dwudziesta trzydzieści siedem.
- Spotkałam
w sklepie Natalie i chwilę z nią pogadałam – skłamałam, odkładając karton z
mlekiem na blat stołu, gdy obie znalazłyśmy się w kuchni. Kątem oka zauważyłam,
że tata zdążył już wrócić z pracy. Siedział na kanapie w salonie, oglądając
mecz piłki nożnej na dużym, płaskim telewizorze zawieszonym na ścianie.
- Cześć,
tato! – krzyknęłam, na co on jedynie uniósł dłoń do góry, nie wypowiadając żadnego
słowa.
Zdjęłam
buty, powiesiłam bluzę na wieszaku, po czym zaczęłam wchodzić po schodach do
mojego pokoju. Weszłam do środka i rzuciłam się na łóżko. W mojej głowie od
razu pojawiły się setki pytań dotyczących tego co miało miejsce wcześniej.
Zastanawiałam się, czy to co się wydarzyło było zwyczajnym przypadkiem,
zbiegiem okoliczności, czy też może wszystko było dokładnie zaplanowane. Być
może kierowca auta, przed którym uratował mnie Luke doskonale wiedział, że
wyszłam do sklepu, śledził mnie i kiedy zauważył, że w pobliżu nie było nikogo,
postanowił zemścić się na mnie, chcąc mnie przejechać. Doskonale pamiętałam to,
co stało się tamtej nocy, kiedy mężczyźni, którzy mnie porwali, potrącili
kogoś, po czym brutalnie, bez żadnych skrupułów zastrzelili go. Myliłam się,
twierdząc, iż jestem już bezpieczna. Wyjście z domu było dla mnie dużym
ryzykiem. Nie chciałam, by ta sytuacja kiedykolwiek się powtórzyła. Oznaczało to, że powinnam wybić sobie z głowy
te wszystkie wyjścia z Natalie, które już powoli zaczęłam planować, myśląc, że
wszystko wróciło do normy.
Poza tym
moje życie w obecnej chwili oparte było na tak wielu sekretach. Coraz to nowe
kłamstwa, które ciągnęły za sobą następne. Bałam się, że wkrótce sama zgubię
się w tej całej grze, w którą niedawno się wplątałam.
__________________________________________
zastanawiacie się może dlaczego ten post znów ma tytuł "Rozdział 4". Już wyjaśniam. Więc postanowiłam z pierwszego rozdziału zrobić prolog, więc wszystko cofnęło się tak jakby o 1 rozdział do tyłu :)
Luke jaki bohater ;] ciekawi mnie kierowca tego samochodu... Czyżby 'znajomy' z tej feralnej nocy? Pisz dalej! ;)
OdpowiedzUsuń@esparquez
Luke aka superman xd ciekawe, kto ją chciał potrącić :3
OdpowiedzUsuńLuke, ty bohaterze! Jeśli tacy panowie ratują życie zaledwie w zamian za pomoc w matmie, to dlaczego jeszcze nie daję korków z jakiegoś przedmiotu? *głupia_ja*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :D
Oj, Emi.. Przecież Lók superbohater helooł. To było takie: *tym tyryrymm* Dr Fluke ratuje bezbronną koleżankę przed pędzącym autem :3
OdpowiedzUsuńLók taki miły i grzeczny.. Pff oczywiście. I TAK WIEM ŻE SIĘ PUSZCZASZ LÓK TY MAJONEZIE XD
Co do kierowcy.. TY POJEBAŃCU JAK MOGŁEŚ CHCIEĆ POTRĄCIĆ "EMI"? TY WHO YOU!
Moja wyobraźnia woła o więcej :D
Do następnego :*
Luuuuuke <3
OdpowiedzUsuń