sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 12


Kiedy o godzinie szóstej pięćdziesiąt usłyszałam dźwięk budzika, leniwie podniosłam powieki, ziewając przy tym. Gdy miałam już sięgać po komórkę leżącą na szafce nocnej, otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę z tego, że nie byłam w swoim pokoju i na pewno nie znajdowałam się w swoim łóżku, pod miękką pościelą. Zamiast tego leżałam na wyjątkowo niewygodnym siedzeniu, będąc przykryta brązowym kocem, pod którym i tak było mi zimno. Przypomnienie sobie tego, dlaczego tam byłam, zajęło mi kilka dłuższych chwil. Zawsze o poranku miałam problemy z ogarnięciem tego co się działo wokół mnie. W końcu jednak w  mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy z zeszłej nocy. Pamiętałam jak ktoś był u mnie w domu, jak zamknęłam się w łazience, jak Luke wszedł przez okno a następnie zawiózł mnie w jakieś dziwne miejsce i kazał spać w samochodzie. Nie wierzyłam, że dałam mu się na to namówić. Czemu byłam tak łatwowierna i uległa wobec niego? Powinnam była zostać w domu.
Ziewnęłam głęboko po raz kolejny i przetarłam zmęczone oczy. Nie pamiętałam jak długo spałam. Wiedziałam jednak, że ta ilość zdecydowanie nie była dla mnie wystarczająca. Dziwiłam się, że w ogóle udało mi się jakimś cudem tam zasnąć, gdyż odkąd pamiętałam miałam trudności z zasypianiem w miejscu innym niż mój własny pokój.
Przekręciłam głowę w lewo, słysząc ciche pochrapywanie dochodzące z tamtej strony. Moim oczom ukazał się śpiący Luke, który wczorajszej nocy zostawił mnie i poszedł załatwiać „ważne sprawy”. Najwidoczniej byłam pogrążona we śnie tak mocno, że nie słyszałam nawet kiedy wrócił. Nie zamierzałam dalej czekać i postanowiłam go obudzić, chcąc dowiedzieć się gdzie jesteśmy i co tak właściwie wydarzyło się zeszłego wieczoru.
- Luke? – szturchnęłam go w ramię. On natomiast zmarszczył lekko brwi, mruknął coś niewyraźnie, wciąż śpiąc. – Luke? – podniosłam głos i potrząsnęłam mocniej jego rękę. Na szczęście to poskutkowało, bo dosłownie po chwili się ocknął.
- Co się dzieje? – spytał zdezorientowany, mrużąc oczy. Chyba również, podobnie jak ja, miał problemy z ogarnianiem wszystkiego o tak wczesnych godzinach. – O, hej, Emi – powiedział, kiedy mnie zauważył. – Jak ci się spało? – zapytał.
- Wspaniale – odpowiedziałam sarkastycznie.
- To dobrze, bo mnie również – odparł, ignorując moją ironię.
- Czekam na wyjaśnienia – powiedziałam, patrząc na niego pytająco.
- Jakie wyjaśnienia?
- No nie wiem, może powiesz mi gdzie, do cholery jesteśmy, gdzie wczoraj poszedłeś, dlaczego zostawiłeś mnie tu samą, co robiłeś u mnie w domu, czemu…
- Spokojnie – przerwał mi. – Nie wszystko na raz, powoli, uspokój się.
- Nie, nie uspokoję się, bo nie mam pojęcia co tu się dzieje i natychmiast chcę, żebyś mi wszystko wytłumaczył! – krzyknęłam, denerwując się.
- Wciąż jesteśmy w Los Angeles.
- W której części? – spytałam.
- We wschodniej. Kilkanaście kilometrów od twojego domu. Znam tę okolicę, nie martw się.
- Skąd?
- Po prostu ją znam. Byłem tu kiedyś.
Nienawidziłam tych jego odpowiedzi, które były tak ogólne, że nigdy nie dowiadywałam się z nich praktycznie niczego. Czy on naprawdę nie potrafi wyjaśnić wszystkiego ze szczegółami? Czy to naprawdę jest aż tak trudne?
- Gdzie poszedłeś wczoraj w nocy, kiedy już tu przyjechaliśmy? – dopytywałam dalej.
- Wyjaśnię ci wszystko, później, dobrze? Bo chyba nie chcesz się spóźnić do szkoły.
- Cholera! Szkoła! Rodzice mnie zabiją jeśli się tam dziś nie pojawię! – zaczęłam panikować.
Nie mogłam zrobić sobie wolnego dnia. Dyrektor od razu zadzwoniłby do mojej mamy i o wszystkim jej powiedział. Nie mogłam do tego dopuścić.
- Zawiozę cię, uspokój się i nie krzycz – powiedział, po czym położył dłoń na moim ramieniu, próbując mnie uspokoić.
- Okej, jestem spokojna. Po prostu mnie tam zawieź.
Uśmiechnął się do mnie, po czym odpalił silnik i ruszył przed siebie. Po chwili znaleźliśmy się już na głównej drodze, która doprowadzić nas miała do dzielnicy, w której mieszkałam ja, i w której znajdowała się szkoła. Podczas jazdy nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie chciałam zadawać mu kolejnej serii pytań, bo wiedziałam, że i tak zrobi wszystko, by odpowiedzieć na nie tak, bym nie dowiedziała się absolutnie niczego. Dlatego też, odwróciłam głowę w stronę okna i obserwowałam jadące obok nas samochody oraz ludzi przechadzających się po ulicach. Pomimo tego, iż była naprawdę wczesna godzina, w mieście takim jak Los Angeles, wszędzie można było spotkać tłumy.
- Masz ochotę coś zjeść? – odezwał się nagle Luke, przerywając panującą od dłuższego czasu ciszę.
- Nie – odparłam szybko, nawet na niego nie zerkając.
- Niedaleko jest bar, możemy się zatrzymać.
- Nie, nie jestem głodna.
Nie nalegał dalej i ponownie przeniósł wzrok na drogę, skupiając się na prowadzeniu samochodu. Byłam pewna, że zrezygnował ze swojego wcześniejszego pomysłu, ale niestety się myliłam, bo już po chwili gwałtownie skręcił w prawo i wjechał na parking baru, o którym wcześniej wspominał. Zatrzymał auto, po czym wyszedł na zewnątrz. Okrążył je i podszedł do drzwi od strony pasażera, za którymi siedziałam. Otworzył je i wyciągnął rękę w moją stronę. Westchnęłam, wiedząc, że i tak nie odpuści. Odpięłam pas i wysiadłam na zewnątrz. Stanęłam obok niego i czekałam na jego ruch. On jedynie uśmiechnął się do mnie, a następnie zaczął kierować się stronę wejścia do baru o jakże zachęcającej nazwie „U Sam’a”. Nie mając innego wyboru, podążyłam za nim. Weszliśmy do środka i zajęliśmy miejsce przy wolnym stoliku stojącym zaraz przy oknie. Po chwili obok nas stała już kelnerka, trzymająca w dłoniach notes i długopis.
- Co podać? – spytała, nawet na nas nie patrząc. Uprzejmość pierwsza klasa, naprawdę.
- Dla mnie naleśniki i herbata – Luke powiedział. – A co dla ciebie, Emi?
- To samo – odparłam, nie zastanawiając się nawet nad tym co innego mogłabym zamówić. W tamtej chwili było mi to całkowicie obojętnie, gdyż chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść i móc jechać do szkoły. Wiedziałam, że i tak będę spóźniona. Zabiję Hemmingsa za to.
Kobieta odeszła, zostawiając nas samych. Położyłam jedną z dłoni na stole i nerwowo zaczęłam stukać palcami o blat.
- Wszystko w porządku? – Luke spytał.
- Tak – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – Siedzę sobie w jakimś tanim barze o siódmej rano, po nocy spędzonej w samochodzie, bo ktoś włamał się wczoraj do mojego domu. Normalne życie zwykłej nastolatki z Los Angeles – powiedziałam tak sarkastycznie jak tylko mogłam, powodując iż Luke wywrócił oczami, słysząc moje słowa.
- Nie denerwuj się tak – ponownie próbował mnie uspokoić. Bezskutecznie, ponieważ nerwy dosłownie rozrywały mnie od środka. – Zjemy naleśniki, pogadamy, później zawiozę cię do szkoły i wszystko będzie okej.
- A ty nie zamierzasz iść dziś na lekcje? – spytałam.
- Nie – odpowiedział, kręcąc przecząco głową.
- Dlaczego?
- Bo mi się nie chce – odparł obojętnie, wzruszając ramionami. – Chyba znów rzucę szkołę.
- Znów?  - spytałam zdziwiona.
- Co?
- Powiedziałeś „znów rzucę szkołę” – próbowałam naśladować jego głos, cytując go.
- Nie, nie powiedziałem – zaprzeczył od razu.
- Powiedziałeś.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak! – krzyknęłam w końcu, powodując, iż kilka osób znajdujących się w barze spojrzało na mnie dziwnie.
- Po co miałbym to mówić, skoro nigdy nie rzuciłem szkoły?
- Nie wiem, Luke. Ale wiem co słyszałam.
- Nieważne, zapomnij o tym.
Kiedy miałam mu odpowiedzieć, do naszego stolika podeszła kelnerka z naszymi zamówieniami, które już po chwili położyła na blacie. Nie mówiąc ani słowa, odeszła, ponownie zostawiając nas samych.
Spojrzałam na naleśniki, leżące na moim talerzu. Wyglądały i pachniały dość ładnie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę byłam głodna. Chwyciłam więc w dłoń widelec i wzięłam spory kawałek naleśnika do ust. Był naprawdę pyszny.
- Dobre, prawda? – Luke zagadnął, kiedy wokół nas ponownie zapanowało milczenie.
- Mogą być – odpowiedziałam, przeżuwając kolejny kęs.
- Ale te, które robiłaś jak kiedyś u ciebie byłem, były zdecydowanie lepsze – powiedział, śmiejąc się.
- Zgadzam się – skinęłam głową, wciąż zachowując poważny wyraz twarzy. – Więc, Luke, dlaczego myślisz o rzuceniu szkoły? – spytałam, porzucając temat dotyczący naleśników.
- Sam nie wiem. Nie mam za bardzo czasu na naukę. Szkoła nie jest dla mnie, chyba jestem na nią zbyt leniwy.
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz – zaproponowałam.
- Nie, to i tak nic nie da. Poza tym i tak nie mam zamiaru iść na studia czy coś w tym stylu.
- Dlaczego nie? – spytałam.
- Mówię ci, że to nie dla mnie – odpowiedział, ponownie nie podając żadnych szczegółów. – A ty co chcesz robić po liceum?
- Nie jestem jeszcze pewna, ale zawsze marzyłam o tym, żeby iść na Princeton* - odparłam.
- Princeton? Serio? Przecież to na drugim końcu kraju – Luke zdziwił się.
- Wiem – skinęłam głową. – To tylko takie głupie marzenie, które i tak pewnie się nie spełni – odparłam i posmutniałam nieco.
- Przecież masz dobre oceny i w ogóle, na pewno się tam dostaniesz – próbował mnie pocieszyć.
- Nie, jeśli zrobię sobie dziś wolne, bo siedzimy tu i jemy jakieś cholerne naleśniki, podczas gdy powinniśmy właśnie być w drodze do szkoły!
- Zdążymy, spokojnie. Mamy jeszcze całe pół godziny – spojrzał na wiszący na ścianie zegar.
Zaczęłam jeść moje naleśniki w naprawdę szybkim tempie. Piłam gorącą herbatę dość dużymi łykami, parząc sobie przy tym język, ale nie przejmowałam się tym, gdyż jedyne czego chciałam, to jak najprędzej opuścić to miejsce.
- Nie spiesz się tak – Luke powiedział, widząc jak zachłannie jadłam.
Zignorowałam  go i dalej skupiłam się na moim posiłku. Wtedy usłyszałam irytujący dźwięk dzwoneczków zawieszonych tuż nad wejściem do baru, które sygnalizowały gdy nowy klient wchodził do środka. Nie spojrzałam nawet na tę osobę, będąc całkowicie pochłonięta konsumpcją mojego śniadania.
- Emilie, posłuchaj mnie teraz uważnie – Luke odezwał się nagle, mówiąc do mnie ściszonym głosem i nachylając się w moją stronę. – Nie patrz na osobę, która właśnie tu weszła, okej?
Nie wzięłam jednak jego słów na poważnie i mimowolnie zerknęłam w kierunku drzwi. Wtedy doznałam niezłego szoku i omal nie zakrztusiłam się naleśnikiem. Do baru wszedł zielonowłosy chłopak, którego niedawno miałam okazję spotkać w galerii, gdy byłam na zakupach z Natalie. Chłopak, przed, którym Luke mnie ostrzegał. Tym razem jednak dokładnie widziałam jego twarz. Był młody. Prawdopodobnie w moim wieku lub może rok albo dwa lata starszy. Wyglądał jak typowy nastolatek z naprawdę dziwnym kolorem włosów. Podszedł do jednego z wolnych stolików, usiadł przy nim i czekał aż ktoś do niego podejdzie, by go obsłużyć. Dlaczego niby miałabym się go bać? Nie widziałam w nim nic strasznego.
- Mówiłem nie patrz! – powiedział Luke, powodując iż ponownie przeniosłam swoje spojrzenie na niego. – Kończ te naleśniki i wychodzimy stąd.
- Dlaczego? – spytałam.
- Teraz już ci się nie spieszy?
- Spieszy, ale chcę wiedzieć, czemu boisz się tego dziwnego kolesia.
- Po pierwsze, ja się go nie boję.
- To dlaczego chcesz tak nagle stąd uciekać?
Zignorował moje pytanie, po czym wstał od stołu, podszedł do mnie i szarpnął mnie za ramię bym wstała. Nie powiem, bo uścisk jego dłoni był naprawdę mocny i zabolało mnie to. Luke znów był wyjątkowo dziwny i zaczął mnie przerażać bardziej niż zielonowłosy koleś, który wszedł do baru przed chwilą. Hemmmings czasami miał naprawdę dziwne wahania nastroju. Najpierw był  miły, a kilka sekund później stawał się agresywny.
- Puść mnie – powiedziałam, masując bolące miejsce, za które mnie szarpnął.
- Chodźmy stąd – zaczął iść w kierunku wyjścia, a ja nie wiedząc co robić, podążyłam za nim. Po chwili już siedzieliśmy w samochodzie. Zapięłam szybko pas bezpieczeństwa i obserwowałam nerwowe zachowanie Luke’a, który nie mógł trafić kluczykiem w stacyjkę. W końcu jednak mu się to udało i odpalił silnik, po czym z piskiem opon wyjechał na ulicę.
- Teraz to ty powinieneś się uspokoić – odezwałam się, zerkając na niego i widząc jak mocno zaciska dłonie na kierownicy. Poza tym cały czas przyspieszał i prędkość z jaką aktualnie jechaliśmy powoli zaczęła wykraczać poza normę. Zaczęłam coraz bardziej się bać.
- Jestem spokojny – odpowiedział.
- Właśnie widzę. Oaza spokoju, po prostu – rzekłam z ironią - Poza tym, czy mógłbyś mi w końcu powiedzieć kim jest ten chłopak? – spytałam, chcąc co nieco się o nim dowiedzieć, gdyż osobiście nie widziałam w nim nic podejrzanego, co mogłoby mnie zaniepokoić.
- Stary znajomy – Luke odparł.
- Już nie utrzymujesz z nim kontaktu?
- Nie.
- Dlaczego?
- To długa historia, Emilie.
Kiedy używał mojego pełnego imienia oznaczało to, że musiał być zdenerwowany, albo cała ta sytuacja była naprawdę poważna.
- Mamy czas, możesz mi opowiedzieć, chociaż tak w skrócie – zaproponowałam.
- Innym razem, okej?
- Powiesz chociaż jak on ma na imię? Bo nazywanie go „zielonowłosym chłopakiem” jest trochę uciążliwe.

- Michael. Na imię ma Michael. 
_____________
*Princeton - jeden z najlepszych uniwersytetów w Stanach, znajdujący się niedaleko Nowego Jorku.
jest 3 nad ranem a ja dodaję rozdział XD
mam nadzieję, że wam się spodobał, zwłaszcza, że pojawił się w nim Michael :D
 nie zapominajcie o komentarzach, bo naprawdę uwielbiam je czytać :)
tt: @ayejusteen
nie zapominajcie tez o hashtagu 
#FakeFF  

8 komentarzy:

  1. Omg !!! To jest świetne. Jestem tak ciekawa o co NAPRAWDE chodzi z Michaelem ale mam wrażenie ze to związane jest z jej porwaniem xd

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku... I znowu pelno pytan, czm Luke boi sie Mikey'a? Kto byl w domu Emi? Czemu Emilie jest taka ciekawska hahah? No nic, swietny rozdzial, do nastepnego! <3 @Kinnieee

    OdpowiedzUsuń
  3. A może Michael nie jest zły, tylko jest takim rodzajem... hm, ostrzeżenia? No chyba, że faktycznie źle wspomina znajomość z Lukiem xD
    Och, pisz następny! :)
    ~A.

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział, kocham tego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze nie czytałam ff, gdzie Michael był czarnym charakterem.
    Bardzo ciekawie.
    ~J.

    OdpowiedzUsuń
  6. Yay, dzieje się! Bardzo ciekawi mnie prawdziwy wiek Hemmings'a i jego stwierdzenie... no i Michael, taki bad boy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Te ff jest po prostu.. PERFECT!
    *O*

    OdpowiedzUsuń
  8. świetny xx jest i Majkel

    OdpowiedzUsuń